Polska na pewno w przyszłości zostanie krajem, którego obywatele będą posługiwać się euro, jako pełnoprawnym środkiem płatniczym. Jesteśmy bowiem krajem z tzw. derogacją - czyli zobowiązaliśmy się do przyjęcia euro (bez podania jednak konkretnej daty) w momencie przystąpienia do UE. Kiedy to jednak dokładnie nastąpi tego dzisiaj nikt nie jest w stanie dokładnie przewidzieć. Jeszcze rok temu znani polscy ekonomiści, i nie tylko zresztą oni, mówili że Polska może znaleźć się w strefie euro już w roku 2008 lub 2009. Dziś już jednak wiemy, że przedstawiane przez nich propozycje - co do uczestnictwa Polski w strefie euro - miały raczej charakter życzeniowy, aniżeli formułowane były w oparciu o solidne analizy ekonomiczne.
<p>Pewnym jednak wydaje się być dzisiaj to, że w strefie euro nie znajdziemy się szybciej niż przed rokiem 2012. Wynika to z faktu, iż nie tylko nie jesteśmy do tego procesu jeszcze w pełni przygotowani, ale nade wszystko nie spełniamy wytycznych - reguł gry - które zostały ustalone przez UE w Traktacie z Maastricht. Rzecz tyczy się tzw. kryteriów konwergencji (zbieżności), a więc wskaźników ekonomicznych jakimi powinien się legitymować kraj, którego władze, społeczeństwo, no i nade wszystko gospodarka aspirują do członkostwa w strefie euro.</p> <p>Pomimo, że większość z nich w Polsce znajduje się na akceptowalnym poziomie ( w tym m.in.: stopa inflacji, poziom długu publicznego), to jednak naszą „piętą Achillesową” wciąż pozostaje poziom deficytu budżetowego (nadwyżka wydatków nad dochodami w budżecie państwa) w procentowej relacji do PKB. A zasada, co do kryterium deficytu budżetowego w Eurolandzie jest prosta i mówi o tym, że kraj który pretenduje do miana członka UGW musi posiadać taki poziom deficytu budżetowego, którego wskaźnik nie będzie przekraczał referencyjnej granicy ustalonej na poziomie 3 proc. PKB. Polska dążąc więc do przyjęcia euro jest zobowiązana do spełnienia tego kryterium, a jeśli go nie spełnia - co ma miejsce choćby dzisiaj - to dodatkowo - zgodnie z wytycznymi KE - powinna dążyć do jego szybkiego wypełnienia. Wszelka bowiem opieszałość może doprowadzić do tego, że KE zastosuje wobec nas określone „środki wychowawcze” np. w postaci tzw. procedury nadmiernego deficytu (ang. EDP-Excessive Deficit Procedure) - co też de facto - niestety - miało miejsce już w lipcu 2004 r. Od tego dnia aż po dzień dzisiejszy, o czym wielu z nas nie wie, a ci którzy wiedzieli zdążyli już o tym dawno zapomnieć, jesteśmy krajem wobec którego UE wciąż stosuje procedurę nadmiernego deficytu.</p> <p>Procedura ta została wszczęta wobec Polski, po tym jak w roku 2004 wysokość deficytu budżetowego w relacji do PKB sięgnęła 4,1 proc. W przedstawianych później organom UE programach zbieżności - opisujących główne założenia gospodarczo - polityczne kraju, kilkakrotnie zobowiązywaliśmy się do szybkiego obniżenia deficytu budżetowego. Jednak działania władz okazywały się być bezskutecznie. Czas, jak został nam wyznaczony na znaczne obniżenie obecnie wysokiego deficytu budżetowego w relacji do PKB upłynie dokładnie 31 grudnia tego roku. Po tym terminie wobec Polski mogą być zastosowane znacznie bardziej dotkliwe sankcje, włącznie z utratą środków unijnych.</p> <p>Dramatyzmu tej sytuacji niech doda fakt, że rząd Jarosława Kaczyńskiego zakłada - o czym wcześniej informowały już media, że poniżej wymaganych 3 proc. PKB znajdziemy się dopiero w roku 2009. Tym samym z ekonomicznego punktu widzenia nierealne jest, aby Polska obniżyła deficyt w 2007 roku, tak jak chciała KE. Rząd zatem będzie zabiegał o odroczenie tego terminu do 2008 roku. Wszystko jednak wskazuje na to, że tego typu „zabiegi” mogą okazać się bezskuteczne, tym bardziej że KE uważa, iż „nie ma żadnego powodu, by odkładać termin korekty nadmiernego deficytu budżetowego poza rok 2007”.</p> <p>Nasz kraj może zatem od 2008 roku mieć poważne problemy, albowiem nie dostosowanie się do zaleceń KE w sprawie obniżenia deficytu budżetowego może skutkować utratą sporej części środków finansowych z unijnych funduszy. Potwierdzeniem tego niech będą choćby słowa komisarz UE - Danuty Huebner, która w jednym z wywiadów wyraźnie przestrzegała nas przed tym, że „są w traktatach zapisy, że w warunkach, kiedy państwo nie dba o dostosowania w sferze makroekonomicznej i jest brak reakcji (ze strony kraju) na uwagi KE, można osiągnąć stan, że Fundusz Spójności jest zawieszony. Takie ryzyko rzeczywiście istnieje”.</p> <p>Utrata zatem przez nasz kraj pieniędzy z Funduszu Spójności, ze względu na nie dotrzymanie unijnego terminu redukcji deficytu budżetowego, może doprowadzić do tego, że Polska - jako największy beneficjent środków z Funduszu Spójności spośród wszystkich krajów członkowskich UE - zmuszona będzie do wstrzymania większości zaplanowanych (ale także i tych, już realizowanych) inwestycji, w sektorze ochrony środowiska i transportu. W przypadku Polski może to oznaczać utratę około 20 mld euro ze środków Funduszu Spójności, jakie przewidziane są dla nas w latach 2007 - 2013. Wynika to bowiem z faktu istnienia pewnej korelacji, czyli powiązania pomocy, jaką przewiduje Fundusz z przedłużającym się okresem występowania nadmiernego deficytu. I pomimo, że nigdy nie doszło do zawieszenia wypłat z funduszu z powodu zbyt wysokiego poziomu deficytu budżetowego - tak jak to miało miejsce choćby w przypadku Węgier, to nie należy oczekiwać, że tego typu podejście KE będzie trwało wiecznie.<br /><br /> <strong>Bartosz Niedzielski, Bankier.pl</strong></p><img class="addthis_shareable" itemprop="thumbnailUrl" border='0' src="https://biuroprasowe.netpr.pl/prstats.po?p=86639" /><!--more--><div style="netPR-footer">Źródło Bankier.pl. Dostarczył netPR.pl</div><div class="gallery" itemtype="http://schema.org/ImageObject" itemscope=""><ul class="netPR-media"><li><a href="http://media.bankier.pl/file/attachment/40269/16/15x2007.doc" class="netPR-attachment netPR-application-msword" title="DOC"></a></li><li><a href="http://media.bankier.pl/file/attachment/40271/16/15x2007.pdf" class="netPR-attachment netPR-application-pdf" title="PDF"></a></li></ul></div>